sobota, 31 maja 2014

Wielbłąd przy bramie - Mirosław Salski

Autor: Mirosław Salski
Tytuł: Wielbłąd przy bramie
Wydawnictwo: Videograf
ISBN: 9788378352686
liczba stron: 328

Na ZwB brak jeszcze zapowiedzianego wywiadu z autorem, ale jest za to notka autorska, całkiem intrygująca. Co mają oznaczać wzmianki o Festiwalu, co ma do sprawy cmentarz, czego w ogóle dotyczy sprawa i jakie miejsce zajmują w niej przedziwne postaci?
Zachęcony, sięgnąłem po książkę od Syndykatu. Na odpowiedzi na nurtujące pytania musiałem niestety chwilę poczekać. Fabuła rozwija się powoli, w sposób tyle oryginalny i wielowątkowy, co trochę niejasny. Dodatkowym utrudnieniem jest specyficzny styl, bardzo opisowy, momentami rozrastający się wręcz do przewodnikowego. Rozumiem, Szczecin jest ładnym miastem, ma swoje atrakcje i urok, ale szczegółowe wyliczanie gatunków drzew na cmentarzu, jego zabytków, szczecińskich ciekawostek nuży. Chociaż, może to i lepiej, więcej wyobraźni, mniej Google Street View. Lepiej przedstawiają się wycieczki w historię, nawet rzeczonego festiwalu - choć bigbit to nie moja bajka. Więcej tego typu opisów pojawia się za sprawą inspektora Wady i Generała, czyli już w momencie, gdy akcja przyspiesza i wątki zaczynają się łączyć. No, przynajmniej trochę.
Pan Salski z przymrużeniem oka prowadzi narrację, wplatając nietypowe sytuacje czy postaci (o co chodzi z tym Indianinem?). Początkowo żmudna lektura niezauważalnie wciąga i gdy już przyzwyczaimy się do przewrotnego stylu oraz wstawek historyczno - architektoniczno - filozoficznych ( tak, Kierkegaard, czyli - jak się dowiadujemy - cmentarz!), z uwagą śledzimy perypetie ekipy detektywistycznej.
Swoją drogą mam takie dziwne, krążące skojarzenie - przez awanturniczość fabuły, duch przygód i zagadek, które wydają się nie do końca realne - z "Kapeluszem za sto tysięcy" Bahdaja. Takie luźne ale zawsze.
Zakończenie niebanalne, zdecydowanie warto przeczytać.
Jako że przyszła paka od Syndykatu i trzeba zrobić miejsce - w ramach likwidacji półki retro sięgam po "Pan Whicher w Warszawie" Tomasza Bochińskiego i Agnieszki Chodkowskiej-Gyurics