wtorek, 9 lipca 2019

Miasto i rzeka - Wojciech Gunia

Autor: Wojciech Gunia
Tytuł: Miasto i rzeka
Wydawnictwo: Dom Horroru
Lubię styl Guni i jego narrację - bo te opowieści nigdzie nie pędzą, każą się zatrzymać i zamyślić, choćby to zamyślenie nie było budujące. Tym bardziej, nawet mimo ostrzeżeń, zdziwiła mnie konstrukcja fabuły tej minipowieści, a właściwie pierwszej - tytułowej, z dwóch zamkniętych między czarnymi okładkami ozdobionymi grafiką Andrzeja Masianisa.

"Miasto i rzeka" opowiada o... płatnym zabójcy! Nietypowo, ale Autor nie byłby sobą, gdyby nie obudował tej historii dziwnością i tematyka dotyczącą tego, kim jesteśmy i co czujemy. Rzeczony killer przybywa do tajemniczego miasta u stóp gór, by dotrzeć do pewnego człowieka. Skoro morderca, to i trup się ściele (sceny walk wyszły zaskakująco dorze, Wojtek - jak coś możesz pisać powieści sensacyjne, choćby pod pseudonimem), nie tak gęsto jednak, jak gęsto osacza nas klimat tego miejsca. Próbując dotrzeć do doktora bohater musi zmierzyć się z zaburzoną urbanistyką i tajemnicą rzeki, którą codziennie spływają ciała. Wszystko to w akompaniamencie deszczu i dziwnych zachowań może nie mieszkańców, co raczej przebywających tam ludzi. Doktor może pomóc wskrzesić umarłych, ale za jaką cenę? Ile razy będziemy musieli ją zapłacić? Czy możemy i naprawdę chcemy?
Bardzo to niepokojąca i smutna opowieść o miłości, utracie i tęsknocie, ale też i o tym, że trzeba odpuścić, bo cena może być zbyt wysoka. Dla wszystkich. Sporo tu fajnych weirdowych ech, choćby to miasto, które przypomniało mi Sanatorium pod Klepsydrą (choć nie o czas tu chodzi) czy nawet Miasto ze Sklepów Cynamonowych - w bardziej ligottiańskim odcieniu. "Moc" doktora, owo przeklęte błogosławieństwo, strąca nas w otchłań przerażenia swoją postacią. Droga w górę rzeki - owo zstępowanie w zatracenie - jest potworna, zimna i okrutna.
"Droga zatracenia" to historia człowieka, który usiłuje dotrzeć do sekretów, jakie skrywał jego ojciec ( i znów Schulz i odwieczny weirdowy Ojciec). W przeciwieństwie do brata nigdy się tym nie interesował, ale po jego śmierci wpada we wciągający niczym bagno wir śladów, którymi chyba nie powinien kroczyć. Z okruchów dziennika ojca, zapisków, zdjęć i upartego wypytywania pozostałych przy życiu świadków buduje się obraz tajnego instytutu, w którym przez rytuały (eksperymenty) osiągano jakieś mroczne oświecenie. Nowy wspaniały świat i okultyzm, gnoza, zakazana wiedza, czarne słońce - to mnie tematycznie nieco zraziło. Autor wspomina o Jungu, nie jestem biegły w filozofii więc tu niewiele mogę wyciągnąć, ale chyba pewną rolę odgrywa tu nieświadomość jako owo oświecenie.
Sporo tu różnic w stosunku do wcześniejszej twórczości, ale też słychać wiele powracających nut. Zmiana formy wniosła powiew świeżości (no dobra, nadal ciężkiej i gęstej) do wcześniej kreślonych ponurych gmachów, tym bardziej więc jestem ciekaw nowych odsłon twórczości Autora.