poniedziałek, 26 czerwca 2017

Dom na granicy światów - William Hope Hodgson


Zdjęcie użytkownika Pożeracz Światów.

Kolejne podejście do klasyki, tym razem autor o barwnym życiorysie, ceniony przez Lovecrafta.

Długo zwlekałem z napisaniem o tej książce - częściowo z powodu urlopu, częściowo dlatego, że miałem mieszane uczucia w czasie lektury.
Powieść opisuje wyprawę dwóch przyjaciół, którzy na irlandzkim bezludziu znajdują dziwne pozostałości po ogrodzie, ruiny domu i dziennik. Historia opisana w dzienniku jest osią fabuły. Starzec, który go napisał żył kiedyś w tym domu z siostrą i psem, wiodąc żywot odludka. Wkrótce po wprowadzeniu się zaczął zauważać niepokojące zjawiska, począwszy od pojawienia się świniogłowych bestii. Jego bytność na podgórskiej polanie pełnej bóstw uświadamia mu, że dom w którym zamieszkał istnieje w wielu światach. Następne opisy są już naprzemiennie jawą i podróżą w czasie i przestrzeni - atak świniogłowych, zabezpieczenie domu, trwanie i milionletnie obserwowanie rozpadu wszechświata po to, by wrócić do domu... niewiele jest tu akcji, za to opisy i wizje są nakreślone z epickim rozmachem, ale też pewną wiedzą naukową z zakresu astronomii. Początkowo zresztą miałem wrażenie, że starzec popada raczej w obłęd niż doświadcza wszystkiego realnie (siostra tego wszystkiego nie widziała).
Moje mieszane uczucia wynikały właśnie z tej niepewności co do wiarygodności tego dziennika, ale bardziej ruszał mnie temat psa - początkowo poważnie raniony w dzikim ogrodzie, później rozpada się w pył w czasie tych milionów lat - a jego pan jakoś się tym nie przejmuje, odniosłem wrażenie, że pies był tylko kolejna kotwicą dla realności wydarzeń. Starzec nie panuje nad swoimi "wycieczkami", a domu nie może opuszczać z powodu ataków - trochę pobieżnie potraktowano tu zasadniczą sprawę zaopatrzenia, ale nie to było tu zasadnicze.
Warto przeczytać dla samych wizji, ale nie wolno nastawiać się na akcję. Groza tchnie tu z otchłani nekrokosmosu, a całokształt pozostawia posmak tajemniczego weird fiction.