wtorek, 30 lipca 2019

Ćma - Jakub Bielawski

Po intensywnym i hermetycznym "Słupniku" Jakub Bielawski raczy nas powieścią. Choć grozy w niej początkowo wiele, to bardziej opowieść o uczuciach - zetknięcie z Nieznanym nadchodzi powoli, stopniowo zagarniając rzeczywistość.

"Ćma" opowiada historię rodzącego się uczucia dwóch nastolatek mieszkających w cieniu Gór Sowich. Cień ten jest zachłanny, posępny i kryje wiele tajemnic. Licealistki będą musiały zmierzyć się nie tylko z trudną (dla otoczenia, ale też i dla nich) miłością, ale i z siłą starszą niż ludzkość.
Góry Sowie przedstawione przez Bielawskiego są tak przerażające, że mógłby śmiało zawstydzić wielu klasyków grozy. (Nie wiem na ile gra tu rolę współczesne spojrzenie, ale Ćma dzieje się w czasach, gdy liczyło się każdy wysyłany sms, a ludzie jeszcze nie wpadli we wszechobecną sieć - tylko nieśmiałe Gadu-Gadu pozwala ulżyć kosztom komunikacji.) Diaboliczność ciemnych lasów, złowrogi wiatr, groźny jest sam cień przy zachodzie słońca... Nieuświadomione czy zapomniane zło nie przestaje jednak działać, odmieniając ludzi, zakażając ich beznadzieją, marazmem i rutyną. Ci martwi za życia mieszkańcy podgórskich mieścin egzystują bez perspektyw, milczący świadkowie urbanistycznego wymierania. Wszystko to opisane językiem z jednej strony poetyckim, z drugiej bardzo realistycznym, pełnym celnych obserwacji i błyskotliwych porównań. Oczywiście z miejscem dla naszej wyobraźni, zostawianym przez niedopowiedzenia.
W ten spieczony słońcem, chłostany wichrem i ulewą, nakryty cieniem gnijący świat Autor wrzucił historię dwóch licealistek, prymuski Niny i zbuntowanej Kai - każda z nich w jakiś sposób jest rodzinnie pokrzywdzona, każda szuka swojej drogi. Jakże ludzki splot zdarzeń zbliża je do siebie i nie do końca wiedzą, co z tym fantem zrobić. Trzeba tu ponownie zwrócić uwagę na język - bo Autor wykazał się tu dużym wyczuciem i taktem (nawet biorąc pod uwagę fakt konsultowania postaci z osobami z tych środowisk) - uczucia, emocje i zachowania są opisane realistycznie, ale bez epatowania skrajnościami, bez dopisywania krzywdzącej ideologii, są jakby zakotwiczone w powieściowym "tu i teraz" - bez ekstrapolacji na przyszłość czy przemyśleń socjologicznych. Daje się tu tez odczuć oko (i ucho) pedagoga, zarówno w języku dziewczyn, jak i ich postawach czuć realizm, do którego można się odnieść.
Groza. Nie ten powszechnie kojarzony z flakami i krwią (choć i ich tu nie zabraknie...) horror, ale stopniowo narastająca groza oplatająca czarnymi mackami korzenie drzew, wpełzająca bez pardonu w życie mieszkańców Dżerzi i okolic. Skąd biorą się ćmy? Jaką tajemnicę kryje leśniczówka? No właśnie, Motylku, jaką? Wkraczanie w dorosłość Niny i Kai okazuje się szczególne, gdy muszą zmierzyć się z sobą, z otoczeniem i mrokiem, który jest nie tylko metafizyczny. W warunkach podwyższonej wrażliwości i odbierania wszystkiego jako ostateczne (na co słusznie zwraca uwagę Wojtek Gunia w posłowiu) rzeczywistość staje się matnią. Gunia zwraca też uwagę na unikatowy w grozie wybór wieku bohaterek - faktycznie, dotychczas mieliśmy "do dyspozycji" albo dorosłych, ukształtowanych ludzi (najczęściej archetypicznych przedstawicieli Rozumu, naukowców etc.), albo niewinne dzieci stawiające czoła Złu. Ten moment przejściowy skrywa mnóstwo niuansów o dużym potencjale, co Bielawski świetnie udowodnił.
No i właśnie - groza, ale jednak w dużej mierze opowieść o miłości (choć zmierzająca do dramatycznego, brutalnego finału). Ćma jawi się jako genialna pozycja dla styczności z grozą (i weird) dla czytelnika który "boi się horrorów" - serio, ludzie czasem nie chcą czytać o okropnościach, bo po nocach potem nie śpią. Tu mamy świetną historię, realistyczne postaci z którymi można naprawdę się zżyć, niesamowicie (choć ponuro) przedstawiony świat, błyskotliwe porównania (s. 305 "Ludzie jechali autobusem..."), ostry jak brzytwa humor - i stopniowo dawkowany mrok, którym podszyta jest ta rzeczywistość. Czterysta stron z okładem pochłania się bez opamiętania, smakując słowo, nurzając się w tym ponurym (schulzowsko-ligottiańskim - WG) świecie, naznaczonym melancholijna poetyką. Mariaż grozy i powieści obyczajowej? Może, ale bez nachalności. Tu jest tyle smaczków, świeżości  swobody w operowaniu konwencją, że wolałbym tego nie szufladkować.
Bielawski po raz kolejny udowadnia, że jeszcze sporo dobrego zdziała w świecie literatury.