Autor: | Guy N. Smith |
Tytuł: | Noc krabów |
Wydawnictwo: | Phantom Press |
ISBN: | 8385276122 |
liczba stron: | 176 |
Mogą za to nią być gigantyczne kraby, które zasmakowały w ludzkim mięsie!
No przecież takie rozwiązanie jest oczywiste i nie kłóci się z logika i zdrowym rozsądkiem! Straszną prawdę odkrywa profesor, który przybywa zniecierpliwiony brakiem działań policji w sprawie zaginionego bratanka. Sam trochę nie wierzy własnym oczom, więc nie opowiada tej historii wojskowym, którzy go aresztują. Tak jest i baza wojskowa z tajnym sprzętem, który podejrzeć mogą wczasowicze na niedalekiej plaży. Na szczęście właścicielka pensjonatu kieruje prosto w ramiona pokrzywdzonej rozwódki i wkrótce ona staje się drugim świadkiem potworności, które wyczyniają morskie monstra. Nie zabrakło też szczytów uniesień między mężczyzną i kobietą, a jakże! Tuż przed ponownym pojawieniem się skorupiaków.
W niedługim czasie kraby przypuszczają też atak na bazę wojskową - z całkiem niezłym skutkiem. Nie imają się ich kule, niestraszny im ogień... Choć twardogłowi wojskowi chcą zwykłego zwiększenia sił, profesor musi wpaść na inny sposób. Decyduje się je wytropić, a gdy już wie gdzie śpią - odciąć im drogę ucieczki wysadzając wejście do podziemnej pieczary. To, że profesor biologii zrobi to lepiej niż wojskowy saper jest przecież oczywiste! Misja kończy się sukcesem, wszyscy oddychają z ulgą, profesor się oświadcza. ALE ONE WRÓCIŁY!! Jak to?! Dodatkowo zaczynają oblężenie miasta i nawet czołg nie jest zagrożeniem! Trzeba szybko wymyślić inny sposób. Jaki? Ciekawy, nie powiem, oczywiście nasunięty profesorowi niesamowitym zbiegiem okoliczności.
Tyle fabuła, jak widać historia dość prosta, ale jest wiele smaczków.
Pierwszy z czym kojarzy mi się to oblicze Smitha, to pulpowość rodem z komiksów i filmów z lat 50. Tlenione blondynki wykrzykujące "O nie!", pomysłowi naukowcy, mężni wojskowi początkowo bezradni wobec monstrów wyglądających na skonstruowane z kartongipsu sklejonego butaprenem. Urocza szablonowość, oczywista absurdalność takiego animal attacku zostaje wykorzystana na całej rozciągłości, nie zaskakując czytelnika zwrotami akcji, szafując straszliwymi zbiegami okoliczności, wznosząc pełne emocji okrzyki. Pisać coś takiego z pełną premedytacją, na poważnie? Absolutne mistrzostwo. Tworzyć pozornego gniota, wziąć na siebie odium horrorowej z-klasy, ale być w tym najlepszym i dostarczać czytelnikom nieustającej frajdy - oto dlaczego wolę GNS od Kinga.
Drugie - postaci. Nie ma tu jakiegoś niesamowitego wachlarza bohaterów, ale każdy jest charakterystyczny. Smith sprawia, że zapamiętujemy nawet postaci drugoplanowe, o czym wposminał niedawno Galfryd. Wojskowy-opój, hotelarka która prowadzi interes z przyzwyczajenia i tak naprawdę nie zależy jej na gościach, rozwódka po przejściach, you name it.
Trzy - duch phantompressowych baboli. Wiadomo, tempo wydawnicze, tempo tłumaczenia... więcej o tym było w wywiadzie. Rechot bierze, gdy profesor zapala fajkę, by po chwili zgasić papierosa. Tam przynajmniej miały usprawiedliwienie, a z tego co wiem podobne zdarzają się i dziś, do tego w dużym profesjonalnym wydawnictwie.
Podsumowując, moje pierwsze spotkanie z Krabami bardzo udane, w klimacie podobne do Bestii. Mam przed sobą jeszcze dwa na półce, wypadałoby uzupełnić pozostałe trzy, ale bez pośpiechu, Guya N. Smitha na półce nie brakuje. Ożywczy oddech przed poważnymi, intensywnymi lekturami zapewniony.