Strony

czwartek, 1 grudnia 2016

Tajemnice Manhattanu - Colin Harrison

Piekielnie dobrze napisane noir. Nie znałem autora, a filmowa okładka raczej by mnie zniechęciła - dobrze, że tak się nie stało.
Colin Harrison - nazwisko zupełnie mi nieznane.
Okładka bazowana na filmie - nie przepadam z Adrienem Brody'm, więc tym bardziej nie przykułaby mojej uwagi.
Książka wygrana w konkursie portalu zazyjkultury.pl byłaby więc dla mnie dość przypadkową niespodzianką, gdyby nie skłonność "jakiegoś ale" do wciskania się w każde możliwe miejsce.
Taką pociągającą ewentualnością, która zainteresowała mnie książką, było magiczne słowo noir. 
Autor przenosi nas do Nowego Jorku połowy lat 90. Nie spotkamy to zmęczonego życiem detektywa z papierosem w kąciku ust, ale klimat ciemniejszej strony miasta - i ludzkiej duszy - tchnie z kart książki oparem, który całkowicie nas spowija. Porter Wren, uznany felietonista w tabloidzie, spotyka na swojej drodze piękna kobietę, która wciąga go w próbę rozwiązania zagadki śmierci jej męża, znanego, zbuntowanego reżysera - choć zupełnie nie o to tu chodzi...
Kluczowym słowem dla tej książki jest OPOWIEŚĆ. Wren opowiada o tej przedziwnej sytuacji, swoim życiu, Nowym Jorku z jego topografią i ludźmi, snuje tą gawędę nieprzerwanie, zbliżając się formą do strumienia świadomości, ale i opowieści nad szynkwasem ciemnego, zadymionego baru.
Cała fabuła jest jakby posklejana z  mniejszych opowieści, bo każdy człowiek jest osią innej historii - a przypadek, namiętności, zła wola czy strach potrafią bardzo wypaczyć ścieżki ludzi, gdy ich historie znajdą punkt styczny z historiami innych. 
Nie na miejscu byłoby mówić o długości książki - noir zdawałoby się ciążyć ku krótszym formom, ale tu emocje i akcją są odpowiednio zagęszczone i zawiłe, by intrygować, wciągać, zaskakiwać, przy jednoczesnym barku spektakularnych fajerwerków, pędzącej akcji, nagłych i niedopracowanych fabularnie wydarzeń. Wszystko się zazębia, wszystko ma znaczenie. Każdy odcień podłości "bohaterów" gra swoją rolę.
Piszę "bohaterów", bo pozytywnych postaci tu niewiele. Właściwie żona i dzieci Wrena są tu najtragiczniejszymi osobami, najbardziej poszkodowanymi złem świata i człowieka pozornie im bliskiego. Porter Wren nie daje się lubić. Można próbować go zrozumieć, można kibicować mu w dążeniu do prawdy, ale jest słabym, amoralnym człowiekiem, który jest produktem tego świata, świata nocy, mroku, chaosu, układów, znajomości, żądz, pieniądza, przemocy. W takim środowisku się obraca, takie historie opisuje, więc nie może to pozostać bez wpływu na osobowość, jakkolwiek by sobie tego nie tłumaczył i nie usprawiedliwiał.
Nie lepsza jest Caroline - femme fatale, która nieustannie wykorzystuje wszystkich wokół, cyniczna, wyrachowana - jak gdyby jej przeszłość była wystarczająco dobrą wymówką.
Bardzo pomysłowo zarysowana jest sama intryga - tropy są nieoczywiste i rozrzucone w nieoczywistych miejscach, bardzo ważną rolę w rozwikłaniu zagadki odgrywają zarówno ludzi, jak i przypadek. Nieprzypadkowe są słowa o kontrolowaniu prędkości jako metafora życia.
Nie daje mi też spokoju ekranizacja - Harrison pisze tak magnetycznym językiem, że obawiam się o przekład tego na język ekranu i wskutek tego obniżenie poziomu emocji, jaki towarzyszył lekturze. Cóż, trzeba będzie sprawdzić.
Wyprawę na mroczną stronę Nowego Jorku i mroczną tajemnicę polecam wszystkim miłośnikom emocjonujących kryminałów.